Imieniny: Wiktoryna, Helmuta, Eustachego

Wydarzenia: Dzień Metalowca

Świadkowie wiary

paweł przewoźny fot. facebook.com/WhiteStudioOfficial

Rodzice dali mi coś o wiele cenniejszego niż kasa: wychowanie na dobrych wartościach. Gdyby nie oni, nie byłbym dziś tym, kim jestem. Gdyby nie Boże błogosławieństwo, nie miałbym tego, co mam - twierdzi Paweł Przewoźny, młody filmowiec, raper, człowiek, któremu udało się coś, o czym większość może tylko pomarzyć: pasja stała się jego sposobem na życie, a życie pasją.

 

Prosty chłopak, wychowany na wsi; indywidualista, który od dziecka chodzi własnymi ścieżkami - tak najczęściej P. Przewoźny z podsiedleckiego Zbuczyna, znany również jako Under, przedstawia się podczas warsztatów filmowych i zajęć profilaktycznych dla młodzieży, które prowadzi w całej Polsce. - To takie spotkania z przesłaniem, ponieważ uczę nie tylko podstaw pracy z kamerą, ale przede wszystkim udowadniam, że swoje pasje i marzenia można realizować wszędzie, nawet żyjąc na wiosce. Ważna jest jednak wiara w Boga i siebie. Te trzy słowa - pasja, marzenia i wiara - są paliwem sukcesu - podkreśla 26-letni reżyser, operator, założyciel White Studio, który kręci filmy z dzieciakami z domu dziecka i politykami, aktorami na planie i młodymi parami stającymi na ślubnym kobiercu, a po godzinach rapuje i nagrywa własne płyty. 

Zorro z kamerą

- Długo szukałem argumentu, że moja pasja kręcenia filmów to talent od Boga. Pewnego dnia znalazłem stare zdjęcie z choinki w przedszkolu. Jestem na nim przebrany za Zorro, a w ręku trzymam małą plastikową zabawkę. Kiedy dokładnie się jej przyjrzałem, okazała się repliką kamery 8 mm. Mama przypomniała sobie, że to była moja ulubiona zabawka. Uznałem, iż to taki mały dowód, że już jako dziecko miałem predyspozycje do bycia filmowcem. Opowiadam tę historię i pokazuję fotografię z Zorro podczas każdych warsztatów, szkoleń i spotkań - mówi Paweł. 

Kolejnym krokiem ku jego filmowej przyszłości okazała się należąca do chrzestnego kamera VHS, za pomocą której uwieczniano wszelkie uroczystości rodzinne, imprezy. - Czasami wujek pożyczał sprzęt i nagrywaliśmy coś z tatą, który w pewnym momencie połknął bakcyla. Kiedy chodziłem do gimnazjum, stwierdził, że weźmie kredyt, kupi kamerę, założy studio filmowe i będziemy nagrywać śluby. Pamiętam, jak pomyślałem: „O rany, będziemy kręcić kotlety na weselach. Ależ to słabe” - wspomina. Szybko okazało się, że ów kotlet wcale nie był taki zły, a filmowanie zaczęło sprawiać Pawłowi niesamowitą frajdę. Podobnie jak montaż, podczas którego z małych fragmentów filmu mógł stworzyć pewną historię. Talent chłopaka dostrzegli nauczyciele. Dyrektor gimnazjum w Stoczku Węgrowskim, gdzie wówczas mieszkał P. Przewoźny, zapytał go, czy nie chciałby dokumentować życia szkoły: akademii, wycieczek, uroczystości. - Oczywiście, że chciałem. I tak powstała chyba pierwsza w Polsce telewizja szkolna - dodaje.

Do filmu z...  zakładu pogrzebowego

Przełomowym momentem, od którego na poważnie zaczął myśleć o robieniu filmów, była wygrana w ogólnopolskim konkursie o bezpieczeństwie w szkole. - Gdy podczas wręczenia nagród stanąłem przed kinem pełnym ludzi, poczułem, że to jest to, co chcę robić, że to moja pasja - zaznacza Paweł. Sztuki filmowej uczył się sam. Oglądał różne produkcje, zwracając uwagę na aspekt techniczny. To, co podpatrzył, próbował przerzucać na swoje materiały. W liceum postanowił, że będzie zdawał na reżyserię do łódzkiej „Filmówki”. Niestety, nie udało się. - Wróciłem do Zbuczyna, gdzie się przeprowadziliśmy, z lekką depresją. Kumple dostali się na politechnikę w Warszawie, a ja siedziałem sam na wiosce. Pewnego dnia mama powiedziała: „Paweł, musisz iść do pracy”. Zatrudniłem się… w zakładzie pogrzebowym. Woziłem ciała, pomagałem wybrać trumny. To było dołujące zajęcie. W dodatku zarabiałem niezbyt wiele - przyznaje. Paweł przypomniał sobie wtedy, że niezłe pieniądze można wygrać w konkursach filmowych. Zaczął szukać ogłoszeń, następnie przygotowywał materiały, wysyłając je na wszelkie możliwe festiwale. Wygrywał kamery, komputery, drukarki, skanery i pieniądze. Raz za trwający 30 sekund film dostał 10 tys. zł. - Kiedyś brakowało mi kasy na prezent urodzinowy dla mojej dziewczyny. Znalazłem informację o prestiżowym konkursie organizowanym przez gdyńską szkołę filmową. Nagrodą główną był udział w półrocznych warsztatach filmowych. Za drugie i trzecie miejsce otrzymywało się sprzęt. Chciałem go wygrać, a następnie sprzedać, by mieć pieniądze na prezent. Dlatego wymyśliłem sobie, że wyślę słabszą pracę. Tymczasem okazało się, że zająłem pierwsze miejsce i… strasznie się wkurzyłem - śmieje się Paweł. Nie dość, że nie wygrał pieniędzy, to jeszcze musiał poinformować szefa, iż przez pół roku w soboty i w niedziele nie będzie go w pracy. Na szczęście właściciel zakładu pogrzebowego nie robił problemów. - Dziś wiem, że te warsztaty to był jeden z fajniejszych momentów w moim życiu. Miałem okazję pracować z najlepszymi filmowcami, poza tym zrozumiałem, iż to, że nie dostałem się do „Filmówki”, wcale nie znaczy, że nie mogę być reżyserem. Kiedy skończyły się warsztaty, wróciłem do siebie na wieś i postanowiłem, że zakładam studio filmowe. Dostałem 20 tys. zł dotacji z urzędu pracy i zacząłem robić reklamy, teledyski, materiały ze ślubów, dokumenty, reportaże. I tak to się zaczęło - opowiada 26-latek, dodając, iż w swojej pracy nigdy nie wzoruje się na innych. Konsekwentnie szuka własnego stylu i nie boi się oryginalnych rozwiązań, co doceniają inni.

Morawiecki? Hardcorowy koleżka

W 2014 r. Paweł otrzymał od organizacji patriotycznych we Wrocławiu, z którymi wcześniej współpracował, propozycję realizacji filmu o Solidarności Walczącej. - Problem w tym, że niewiele o niej wiedziałem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z różnicy miedzy tą wielką Solidarnością a SW. Myślałem, że ta druga jest częścią tej pierwszej. Jednak im głębiej wchodziłem w temat, tym bardziej się nim ekscytowałem i tak zaczęła się przygoda - dodaje młody reżyser ze Zbuczyna. - Poprosiłem kolegę, by umówił mnie z Kornelem Morawieckim, założycielem SW. Kiedy jechałem na spotkanie z nim, wiedziałem, że to człowiek legenda, który przez sześć lat ukrywał się przed komunistami i nigdy nie dał się złapać. Pomyślałem, że to hardcorowy koleżka. Miałem tremę. Jak się okazało, niepotrzebnie. K. Morawiecki to niesamowicie ciepły człowiek - przekonuje Paweł. Podczas pracy nad filmem poznał też syna K. Morawieckiego - obecnego premiera Mateusza Morawieckiego. - Kręciliśmy sceny w jego liceum. Usłyszałem wówczas wiele opowieści o M. Morawieckim, np. że był bardzo gnębiony przez esbeków, którzy wywieźli go nocą do lasu, przystawili pistolet do głowy, domagając się, by zdradził, gdzie ukrywa się ojciec. Kiedy stanowczo odmówił, kazali mu kopać dla siebie grób. Myślał, że zginie, jednak się nie ugiął. Wtedy zrozumiałem, na czym polega prawdziwy patriotyzm - wyznaje.

Na maksa

Praca nad filmem trwała dwa lata. Tyle czasu zajęło zbieranie materiałów, nagrywanie wywiadów, wizyty w archiwum. - Kiedy już naprawdę wgłębiłem się w temat, poczułem ogromny żal. Żal, że nikt nie uczył mnie tego w szkole, że nikt w domu mi o tym nie opowiadał. Pomyślałem, iż muszę zrobić ten film tak, by każdy młody człowiek obejrzał go od początku do końca. Postanowiłem, że wykorzystam na maksa wszystkie talenty i możliwości - mówi reżyser. I tak powstał nowatorski dokument pt. „SW - Historia Solidarności Walczącej”, w którym materiały archiwalne połączono ze scenami fabularyzowanymi oraz efektami specjalnymi. Do tego bardzo współczesna ścieżka dźwiękowa oparta na dubstepie, rapie i rocku. Całość trwa 30 min, by film można było pokazywać np. na lekcji w szkole. 

Pracę Pawła doceniło jury I Ogólnopolskiego Festiwalu Filmu Niezależnego Okno, który odbył się w dniach 26-28 października 2017 r. w Olsztynie. Młody reżyser ze Zbuczyna zdobył na nim drugą nagrodę. - Brawa za wielką odwagę, bo to niełatwe pójść „z ulicy” do K. Morawieckiego i powiedzieć mu, że „chcę zrobić o panu film”. Charyzma autora tego filmu jest niewiarygodna - powiedział podczas festiwalu juror Leszek Ciechoński.

- To dla mnie szczególna nagroda, tym bardziej że choć film powstał dużo wcześniej, po tym jak M. Morawiecki został premierem, nagle okazało się, że jest bardzo na czasie - podkreśla Paweł.

Rap z przesłaniem

Oprócz filmu wielką pasją 26-latka jest rap. Ma na swoim koncie trzy płyty, na których śpiewa m.in. o wierze, Bogu, aborcji, prawdzie, patriotyzmie. - Staram się poruszać trudne tematy. Pisząc swoje piosenki, nie zwracam uwagi na modę, ale na to, co jest dla mnie ważne i co cenię, co widzę. Jestem katolikiem i nie wstydzę się tego. Będę o tym mówił, bo wiara jest dla mnie bardzo ważna - podkreśla P. Przewoźny, zapewniając, iż odczuwa wielką odpowiedzialność za swoje teksty. - Mają one wartość nie tylko dla mnie, ale też dla tego, kto mnie słucha. Dlatego robię rap z przesłaniem. Chcę, by inspirował do refleksji na dany temat. O to samo apeluję do innych muzyków - dodaje.

Większości rap kojarzy się z brudną ulicą, blokowiskami, opowieściami o trudnej rzeczywistości, uzależnieniach. - Ja mam inną historię. Nie przeżyłem spektakularnego nawrócenia, bo od zawsze byłem wierzący. Od niczego nie byłem też uzależniony, bo rodzice uczulali mnie, bym trzymał się z dala od nałogów. Dlatego kiedy mój znajomy raper ks. Kuba Bartczak zaproponował, bym wzorem innych, np. mojego kolegi Dobromira „Maka” Makowskiego, byłego narkomana, zaangażował się w spotkania profilaktyczne dla młodzieży, zdziwiłem się: „Ale co ja mogę powiedzieć? Nie mam za sobą żadnych ekstremalnych przeżyć”. On na to: „Właśnie. I to jest twoja historia. Dobra historia. Opowiedz o niej”. I tak zacząłem jeździć po szkołach, różnych ośrodkach i przekonywać, że warto wierzyć w Boga, siebie i marzenia, a to, że mieszkasz na wsi, nie przekreśla szans na sukces - mówi Under.

Jak widzi siebie za kilka lat? - Chciałbym zbudować dom, szczęśliwą rodzinę, mieć dzieci i robić to, co robię. Otrzymałem w życiu bardzo dużo. Mam wspaniałą żonę, która jest dla mnie ogromnym wsparciem i utrzymuje mnie przy życiu. I to dosłownie, bo kiedy pracuję, zapominam o jedzeniu, tymczasem ona dba o to, bym jadł regularnie, a kiedy trzeba, ściąga mnie z chmur na ziemię - przyznaje z uśmiechem Paweł. - Zdaję sobie jednak sprawę, że sam nic bym nie osiągnął. Wiem, że dostałem blessing, czyli błogosławieństwo, od Boga. Pamiętam o tym każdego dnia - puentuje P. Przewoźny.

Oceń treść:
Źródło:
;